piątek, 12 stycznia 2018

WHITE WIZZARD - Infernal Ovedrive (2018)

Amerykański White Wizzard kiedy pojawił się na heavy metalowym rynku to od razu wzbudził spore zainteresowanie wśród fanów gatunku. Panowie pokazali, że potrafią grać prosty, ostry i zadziorny heavy/speed metal, który nawiązuje do lat 80. Proste, chwytliwe melodie, przebojowość na miarę Iron Maiden czy Judas Priest i pomysł na granie to ich znak rozpoznawczy. White Wizzard to przede wszystkim utalentowany Waytt Anderson, który ma w swoim głosie coś ujmującego. Jest charyzma i miłość do metalu,  a to przedkłada się na odbiór. Najnowsze dzieło zatytułowane "Infernal Ovedrive" to kwintesencja tego zespołu i mamy tutaj wszystko to do czego nas band przyzwyczaił. Jest ostro, melodyjnie i każdy utwór to rasowy hit. 4 lata czekania na nowe dzieło sprawiło, że zespół przemyślał pewne kwestie i postawili powrócić do korzeni.  Przerwa wniosło powiew świeżości i wzbudziła większy głód na ich muzykę wśród fanów. Okładka jest bardzo kiczowata i raczej nie kusi, żeby sięgnąć po ten krążek. Jednak jeśli ktoś lubi muzykę w stylu Enforcer, czy Skull Fist ten z pewnością pokocha ten album. Zaczyna się bardzo mocno, bo od agresywnego "Infernal Ovedrive". Tutaj band pokazuje swoje zamiłowanie do speed metalu. Podoba mi się jak zespół znakomicie nawiązuje do twórczości Judas Priest.Dalej mamy melodyjny, energiczny "Storm the shores", w którym zespół zabiera nas do pierwszych płyt Iron Maiden.Nie zabrakło też elementów hard rockowych co słychać w lżejszym "Prett may".Nie najgorzej wypada też stonowany i bardziej urozmaicony "Chasing Dragons", w którym gitarzyści dają niezłego czadu. Słychać, że wciąż potrafią wygrywać złożone i miłe dla ucha solówki.Kolejnym kolosem na płycie jest marszowy "Voage of the world raiders". Znów słychać nawiązania do Iron Maiden i to z świetnego "To tame land". Ten album zaskakuje na pewno ilością długich kompozycji. "Critical Mass" to kolejny długi utwór i znów słychać ciekawe rozbudowane motywy i nawiązanie do ery ironów, tylko że tym razem z czasów "The number of the beast". Nie brakuje też elementów progresywnych co słychać w bardziej pokręconym i klimatycznym "Cocoon". W podobnych klimatach utrzymany jest 11 minutowy kolos "The illusions tears", który zamyka całość. Jednym słowem White Wizzard powraca w bardzo dobrym stylu. Płyta jest równa, przemyślana i bardzo dojrzała. Jedna z ich najciekawszych płyt w dorobku. Dobry początek roku nie ma co.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz