piątek, 27 stycznia 2017

KREATOR - Gods of Violence(2017)

W jakim kierunku zmierza thrash metal? Jaki ma status dzisiaj? Czy jest tym co kiedyś? Dawniej ten rodzaj muzyki był usposobieniem agresji, brutalności i potrafił wzbudzić nasze zwierzęce instynkty. Thrash metal bywał złożony i nie raz mroczny, a krwiste okładki czy przybrudzone brzmienie były nieodzownym elementem płyt z tego gatunku. Tak w latach 80 czy 90 ten rodzaj muzyki miał w sobie pazur i ciężko było sobie wyobrazić jakby thrash metal miał być bardziej komercyjny to znaczy bardziej melodyjny,nie kryjąc przy tym nawiązań do heavy/power metalu. To było nie do pomyślenia, jednak thrash metal naszych czasów jest nieco inny. Slayer jest bardziej melodyjny, Metallica nagrała album w którym jest pełno elementów Black Sabbath, Anthrax stawia na przebojowość, a Sodom do swojego agresywnego stylu dodał ostatnio więcej chwytliwych melodii. W 2001r Kreator wydał album „Violent Revolution”, który rozpoczął nową erę tej niemieckiej potęgi, stał się wzorem dla zespołów młodego pokolenia i dla kolegów po fachu, że thrash metal może być przebojowy i bardziej melodyjny, a przy tym nie zdradzać swoich korzeni i charakteru. Od tamtego czasu Kreator znów wrócił na dobre do thrash metalu, ale ich styl różni się od tego znanego z starszych płyt. Niby jest agresja, niby jest thrash metal, brutalność i szybkość, ale zespół postanowił nadać swojej muzyce więcej luzu, więcej przebojowości i elementów heavy/power metalowych. Kolejne albumy w postaci „Enemy of God” czy „Hordes of Chaos” było tylko potwierdzeniem tego nowego stylu. Jednak prawdziwą perełką okazał się „Phanthom Antichrist”, który z miejsca stał się jednym z ich najlepszych albumów. Tak więc oczekiwania na nowe dzieło były ogromne. 5 lat czekania i mamy „Gods of Violence”

Kreator długo kazał czekać swoim fanom na nowe dzieło. Przez ten czas były komplikacje, czy albumy koncertowe, a sam zespół wolał poczekać na wydanie nowego materiału. Chcieli troszkę odsapnąć i stworzyć album godny „Phanthom Antichrist” i tak też jest. W sumie „Gods of Violence” to krążek który jest swoistą kontynuacją poprzednika. Kreator nie zaskakuje nas w żaden sposób i nagrywa kolejny album oparty na tych samych patentach. Dla jednych będzie to minus i skok na kasę, a dla drugich kolejna świetna porcja melodyjnego thrash metalu. Kreator opanował tą sztukę już do perfekcji. „Gods of violence” to album, który łączy wszystko to co najlepsze w Kreator. Jest agresja i brutalność z dawnych płyt, jest też przebojowość i melodyjność z ostatnich dzieł. Mroczny klimat i specyficzna tematyka o szatanie i agresji też oczywiście są. Okładka jest krwista i taka w stylu Kreator, jednak można odnieść wrażenie że jest bardziej brutalna niż sama muzyka. Ta jest bardziej przystępna i bardziej przebojowa, tak żeby trafić do szerszego grona fanów, zwłaszcza tych którzy jakoś nie pałali miłością do starych wydawnictw, które były toporne i brutalne. Fani starego brzmienia i starego stylu mogą mieć problem się odnaleźć na „gods of Violence”, ale w sumie można było przypuszczać, że tamte czasy nie wrócą. Zespół nie raz urozmaicał swój styl, tak więc naturalne jest rozwój i obecny stan rzeczy. Nowy album spodoba się fanom ostatnich płyt, ale też również fanom heavy/power metalu. Jest gdzieś świeżość i dbałość o detale. Kreator jest w bardzo dobrej formie od kilku lat i nie nagrywa słabych albumów, a „Gods of Violence” zawiera same petardy i kilka naprawdę zaskakujących perełek.

Zespół wybrał bardzo dobre utwory do promocji albumu. Tytułowy Gods of Violence” porwała złożoną formułą, a także ciekawymi partiami gitarowymi. Zaczyna się spokojnie, klimatycznie i gitara akustyczna tylko to podkreśla. Utwór szybko nabiera dynamiki i przebojowości. Mille wykrzykuje chwytliwy refren i przywołuje to na myśl „Hordes of Chaos” czy utwory z ostatniego albumu. Szybki riff i duża dawka melodyjności, a do tego soczyste brzmienie i agresja. Taki Kreator pasuje mi jak najbardziej. Drugi utwór, który zrobił jeszcze większe wrażenie przed samą premierą to mroczny i posępny Satan is real. Świetny klip, który nawiązuje do ostatniego rozchwytywanego horroru „The Witch”. Sam kawałek wciągnął mnie swoim marszowym tempem, nieco heavy metalowym stylem i prostym, ale przeszywającym refrenem. Jeden z największych przebojów Kreator ostatnich lat, a nawet w przeciągu całej działalności. Mille i jego wokal na tym albumie też jest bardzo zadziorny i potrafi porwać słuchacza. W dodatku jego współpraca z Samim też jest coraz bardziej przejrzysta i imponująca. Płyta jest pełna ciekawych motywów, złożonych i atrakcyjnych solówek. Ktoś wspomniał, że wszystko jest gładkie i takie ładne. Może i tak, bo nie ma takiego barbarzyńskiego chaosu, nie ma tej brutalności, a melodie przejęły kontrolę, ale czy płyta aż tak na tym traci? Coś zanikło, ale zyskali za to inne atuty. Już same intro w postaci „Apocalypticon” zwiastuje coś wielkiego i coś bardzo dojrzałego. Chwytliwa melodia i marszowe tempo, nasuwa intro rodem z płyty Running Wild zatytułowanej „The Rivarly”. Drugi utwór na płycie musiał być ostry i bez kompromisowy. Taki właśnie jest „World War Now”, który nastawiony jest na szybkie, agresywne łojenie. Znalazło się tutaj miejsce na ciekawe melodie i chwytliwy refren, który jest jednym z najlepszych na płycie. Sam utwór pokazuje, że zespół kontynuuje to co było na „Phantom Antichrist”. Mille bardzo ciekawe urozmaicił kawałek w środkowej części, gdzie jest zwolnienie i miejsce na heavy metalowe zacięcie. W podobnej konwencji utrzymany jest rozpędzony i energiczny „Totalitarian Terror” i jest to kawałek, który ma coś więcej z starych płyt, choć i tutaj zespół nie zapomina o melodyjnym refrenie i licznych przejściach. Taki zabieg sprawia, że hit goni hit na płycie. „Army of storms to przede wszystkim mocny i zadziorny riff, a także więcej techniki. Sama motoryka tego kawałka i główny motyw przypomina mi pierwsze płyty Kreator. Kolejnym wielkim hitem na płycie jest Hail to The Hordes i to melodie odgrywają tutaj kluczową rolę. Znów marszowe tempo i zadziorny wokal Mille napędzają całość. Atrakcyjne i heavy/power metalowe melodie dodają smaczku. Jest to jeden z tych utworów, które na pewno zagrają na koncertach. Na pewno zaskakuje „Lion with Eagle wings”. Już sam początek sprawia, że zastanawiam się czy to Kreator. Wciągająca melodia i atmosfera z filmów grozy, a to dopiero początek. Utwór szybko nabiera mocy i zespół nie szczędzi tutaj licznych ciekawych popisów gitarowych. Jeden z najbardziej chwytliwych kawałków na płycie. Nutka toporności i posmak niemieckiej sceny metalowej mamy w złowieszczym „Fallen Brother”. Kompozycja ma w sobie więcej heavy metalowej natury niż thrash metalowej. Koniec płyty jest równie emocjonujący co początek. Pojawia się przebojowy i również nieco marszowy Side by Side”.Całość zamyka nieco bardziej rozbudowany „Death becomes my light”, który jest idealnym podsumowaniem płyty. Zaczyna się spokojnie, jednak szybko przyspiesza i galopady jakie tutaj się pojawiają nasuwają czasami twórczość Iron Maiden. Sam kawałek bardzo melodyjny i przebojowy, a thrash metal odgrywa tutaj właściwie znikomą rolę.

Kreator na początku kariery imponował mi swoją brutalnością, brakiem komercji i barbarzyńskim chaosem. Potem zakochałem się w ich technicznym thrash metalu. Nawet eksperymenty pokazały, że zespół potrafi się rozwijać i szukać wyzwań. Teraz mamy Kreator, który imponuje przebojowością i naprawdę ciekawymi motywami, które na długo zapadają w pamięci. W sumie ciężko przytoczyć inny zespół, który gra tak agresywnie, tak dynamicznie, a przy tym uzyskuje taki poziom, taką przebojowość. Ostatnie płyty Kreator nie są słabe, nie są bez charakteru i choć nie są tym co kiedyś zespół nagrywał, to jednak Kreator nagrywa albumy na wysokim poziomie. Mamy nieco inne czasy i Kreator się w nich odnalazł dając swoim fanom kolejne świetne albumy, które można zaliczyć do tych najlepszych. „Gods of Violence” to kandydat do płyty roku 2017.




Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz