środa, 21 grudnia 2016

VOLBEAT - seal the deal & lets Boogie (2016)

To już 15 lat istnienia duńskiego bandu o nazwie Volbeat i trzeba przyznać, że swoje piętno już dawno odbili na muzyce rockowej czy metalowej. Potrafili stworzyć coś wyjątkowego mieszając patenty rockowe, rock'n rollowe i nie bojąc się przy tym sięgać po rzeczy tworzone niegdyś przez Elvisa. W ich muzyce jest też miejsce na groove metal czy wreszcie heavy metalu i można znaleźć elementy Metallica, Anthrax czy Queensryche. Jednak Volbeat nie jest żadnym z tych zespołów i stara się nas wprowadzić w zupełnie inny świat. Najchętniej sięgają do tematyki związanej z gangsterską, miłością czy rock'n rollem. Szybko zyskali sławę i rozgłos, a każdy ich album tylko potwierdzał ich talent. Nie nagrali słabego albumu, a ich ostatni krążek „Outlaw Gantleman & Shady Ladies” był jednym z tych najlepszych. „Room 24” z gościnnym udziałem Kinga Diamonda przeszedł już do historii. Po trzech latach band wraca z nowym albumem w postaci „Seal The Deal & let's Boogie”. Oby się bez niespodzianek i zespół dalej podąża swoją ścieżką i nie próbuje kombinować w tej kwestii. Mamy to soczyste, nieco mroczne brzmienie, mamy jedyny w swoim rodzaju wokal Micheala Poulsena i uzdolnionego Roba Caggiano, który grał w Anthrax. Wszytkie te elementy dobrze się zazębiają na nowym albumie i w efekcie Volbeat po raz kolejny nagrał udany album, który jest łatwy w odbiorze i dostarcza sporo radości. Już sam otwieracz „ The devil's bleeding Crown” oddaje to co najlepsze w tym zespole. Mocny, nieco cięższy riff, nutka rockowego szaleństwa i taki odpowiedni rock'n rollowy, bluesowy klimat, przesiąknięty gangsterskim światem. To jest to za co kochamy ten band. W podobnym stylu utrzymany jest rytmiczny „Marie Laveau” czy melodyjny „The Gates of Babylon”. Gościnny występ Danko Jones sprawił, że taki „Black Rose” nabrał mocy i jest jednym z najciekawszych utworów na płycie. Z takich mocniejszych kawałków mamy też „rebound” czy „Seal the Deal” i ten ostatni ma w sobie więcej heavy/speed metalowej formuły, co bardzo cieszy. Przydałoby się więcej takich petard na albumie, no ale cóż może jeszcze zespół nad tym popracuje. Na sam koniec warto też wspomnieć o nieco mroczniejszym „The Loa's Crossroad”, który wyróżnia się przebojowością i nieco mocniejszym riffem. Utwór bardziej złożony i wydobywa to co najlepsze z Roba. Ogólnie płyta solidna i wyrównana, do czego już nas Volbeat przyzwyczaił. Jednak mimo pewnych mocnych punktów, płyta nie jest tak udana jak swoja poprzedniczka. To było do przewidzenia.

Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz