czwartek, 10 listopada 2016

YNGWIE MALMSTEEN - World on Fire (2016)

Wiele można by pisać o osiągnięciach Yngwie Malmsteena i jego bogatej twórczości. Jest jednym z najbardziej uzdolnionych gitarzystów, który wykreował swój styl. Od samego początku nagrywał bardzo wyjątkowe albumy, które zachwycały swoim magicznym klimatem i bogactwem aranżacji gitarowych. Mam jednak wrażenie, że wszystko gdzieś przeminęło kiedy odszedł Tim Ripper Owens. Teraz wszystkim zajmuje się Yngwie i w sumie jego albumy straciły tym samym na atrakcyjności. Teraz mamy typowe albumy z muzyką instrumentalną, gdzie mamy właściwie same popisy gitarowe. „Spellbound” był tego znakomitym przykładem. Sam album nie był już taki łatwy w odbiorze i nie sprawiał tyle przyjemności co klasyczne krążki tego znakomitego gitarzysty. Teraz po 4 latach dostajemy coś podobnego w postaci „World on fire”. Album zdominowany jest przez kawałki instrumentalne, jednak tym razem poziom jest znacznie wyższy. Ten fakt bez wątpienia ucieszy fanów tego gitarzysty. Dalej mamy wysokich lotów neoklasyczny power metal i szkoda tylko, że jest tak mało linii wokalnych. Znów wszystkim praktycznie zajął się Yngwie. Jednak płyta ma sporo plusów i jednym z nich jest to, że materiał nie został jakoś na siłę przedłużany. Plusem jest też brzmienie i rozplanowanie kawałków. Zaczyna się ostro bo od energicznego „World on fire”, który przywołuje najlepsze dzieła Yngwiego. Pomysłowy riff, odpowiednie tempo i ciekawe rozplanowanie swoich popisów solowych to są atuty tego kawałka. „Sorcery” bardziej marszowy, bardziej epicki i mimo braku wokalu to zachwyca swoją formą. To co jest najpiękniejsze w neoklasycznym power metalu uchwycił dynamiczny „Top down, foot down” czy żywiołowy „No rest for the wicked”. Moim faworytem szybko został epicki, marszowy „Lost in machine” z pewnymi wpływami Rainbow. Przydałoby się więcej tego typu kompozycji. „Largo” potrafi urzec magicznym klimatem i emocjami wygrywanymi przez gitarzystę. Coś pięknego. Całość zamyka również klimatyczny i wciągający „Nacht Musik”. Choć jest to wszystko nam znajome, choć brakuje tutaj więcej partii wokalnych to i tak 20 album wybitnego szwedzkiego gitarzysty miło się słucha i potrafi przyprawić o dreszcze w niektórych momentach.


Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz